Zmarł Mścisław Lurie – ofiara Rzezi Woli, zapominanego ludobójstwa Niemców na mieszkańcach Warszawy w 1944 roku

Kula trafiła w kark, ale nie zabiła. Wanda Lurie upadła. Pod stosem ciał leżała trzy dni, aż poruszyło się dziecko, które nosiła pod sercem. Dała mu imię: Mścisław.

Kula trafiła w kark, ale nie zabiła. Wanda Lurie upadła. Pod stosem ciał leżała trzy dni, aż poruszyło się dziecko, które nosiła pod sercem. Dała mu imię: Mścisław.

Do miejsca egzekucji podeszła w ostatniej czwórce. Wanda Lurie, żona przedwojennego przedsiębiorcy, razem z trojgiem dzieci błagała, by ocalić ich życie. Do ostatniej chwili miała nadzieję, że oprawcy z oddziałów pod dowództwem Heinza Reinefartha oraz brygady kryminalistów i zawodowych przestępców niemieckich podkomendnych Oskara Dirlewangera oszczędzą kobietę w dziewiątym miesiącu ciąży i jej dzieci. Ale 5 sierpnia nie oszczędzano nikogo z mieszkańców Woli. Bramy place, podwórka – nie było miejsca, które nie nasiąkłyby wówczas niewinną krwią mieszkańców Warszawy. Rozkaz Himmlera był jasny: zrównać miasto z ziemią. Nie brać jeńców. Ślady zatrzeć.

W ciągu kilku dni niemieckie szwadrony śmierci z zimną krwią wymordowały ponad 50 tys. ludzi, w tym starców, matki i dzieci. Wywlekały z mieszkań, opieszałych mordując lub podpalając. Wielu spłonęło żywcem, inni na stosach ciał, rozstrzelanych katyńską metodą, w tył głowy. Skala ludobójstwa była dwa razy większa niż w Katyniu, Charkowie i Miednoje.

Machina śmierci toczyła się wzdłuż ulic Wolskiej i Górczewskiej. Jeszcze 4 sierpnia powstańcy starali się toczyć z Niemcami równorzędną walkę. Ponad 100 godzin bronili barykady z przewróconych wozów tramwajowych, szyn, płyt betonowych i beczek z octem na rogu ul. Wolskiej i Młynarskiej. 

Sytuacja zmienia się zupełnie 5 sierpnia, gdy o 7 rano oddziały Gruppenführera Heinza Reinefartha wzmocnione siłami pułku Obersturmbannführera SS Oskara Dirlewangera rozpoczęły generalny szturm na Wolę. Pierwszym celem było odzyskanie kontroli nad strategiczną trasą przez Warszawę na wschód.

Około południa Niemcy wkroczyli też na podwórko kamienicy przy Wawelberga 18. Tu mieszkanie na piętrze zajmowała rodzina Bolesława Lurie. Niemal od początku wojny musiał się ukrywać, ale przy pomocy sąsiadów zniósł do piwnicy łóżko i koce, przygotował wodę na wypadek, gdyby rozpoczął się poród. Pod sercem rósł Mścisław. Miał cieszyć się rodzeństwem, 11-letnim Wiesiem, 6-letnią Ludmiłą i 3,5-letnim Leszkiem. 6-letnią Iwonkę zabrała dwa lata wcześniej choroba. A może raczej godzina policyjna, która uniemożliwiła zdobycie w mroźną wojenną noc lekarstwa.

5 sierpnia usłyszeli wezwanie do opuszczenia piwnic. Chwilę później do pomieszczeń wpadły pierwsze granaty zapalające. Przy Wolskiej 55, przed bramę fabryki „Ursus” spędzono ponad 500 osób z Działdowskiej, Płockiej, Staszica.

 Archiwum rodzinne: Wanda Lurie z synem. Z podwórza fabryki słychać było strzały, błagania, jęki. Do wnętrza Niemcy wpychali przez bramę po 100 osób. Wanda Lurie stała tak z dziećmi przed fabryką około godzinę.

– Na podwórzu zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra. Ciała leżały po lewej i prawej stronie pierwszego podwórka. Środkiem wprowadzono nas w głąb do przejścia na drugie podwórze. Tu Niemcy ustawili nas czwórkami. W grupie, w której się znalazłam było wiele dzieci po 10-12 lat, często bez rodziców. Zamordowani leżeli na prawo i lewo w różnych pozycjach. Naszą grupę skierowano do przejścia między budynkami. Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca mordu, Niemcy strzelali od tyłu w kark. Przy ustawianiu w czwórki ludzie krzyczeli, błagali, modlili się. Ja byłam w ostatniej czwórce – Wanda Lurie relacjonowała 10 grudnia 1945 r. sędzi Halinie Wereńko z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce.

Gdy zrozpaczona błagała Niemców, by ratowali ją i dzieci, któryś zapytał czym się wykupi. Wyjęła trzy złote pierścionki. Wziął je, ale za chwilę uderzył jej 11-letniego syna: „Prędzej, ty polski bandyto”.

– Podeszłam w ostatniej czwórce wraz z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego. Dzieci szły płacząc. Starszy widząc zamordowanych krzyczał, że nas zabiją – wspominała.

Pierwsza kula dosięgnęła Wiesława. Następne – Ludmiłę i Leszka. Kolejna miała zabić mamę.

– Przewróciłam się na lewy bok. Kula trafiła w kark, przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego, a wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam drętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam przytomna i leżąc wśród trupów widziałam wszystko co się działo dokoła – mówiła Wanda Lurie.

Kolejne trzy kule raniły ją w nogi. Ale wciąż żyła. Choć egzekucje trwały aż do późnego wieczora, a kolejne trupy padały na nią i obok. Egzekucje trwały do wieczora, gdy oprawcy chodzili po ciałach, dobijali żyjących i rabowali kosztowności. Wandzie Lurie zdjęli z ręki zegarek. Ale nie zauważyli, że oddycha. Cud?!

– W przerwach między dobijaniem i rabunkiem Niemcy pili, śpiewali, śmiali się. Leżałam tak przyciśnięta trupami w kałuży krwi. Myślałam tylko o śmierci, jak długo będę się męczyć – z trudem relacjonowała.

  Archiwum rodzinne: Wanda Lurie z synem. – Modliła się. Trzeciego dnia poczuła moje ruchy pod sercem. Musiała wstąpić w nią nadzieja i jakaś nowa siła, skoro udało się jej, postrzelonej, z krwotokiem, w ostatnim miesiącu ciąży wygrzebać ze stosu ciał – mówi syn Wandy Lurie, Mścisław. Do dziś zastanawia się, dlaczego Bóg pozwolił im przeżyć Rzeź Woli. Tylko w fabryce „Ursus” zabito przecież ponad 7,2 tys. osób.

Nie zdołała wydostać ze zwału trupów zwłok rozstrzelanych dzieci i ukryć w fabrycznych piwnicach pełnych węgla. Postanowiła, że zrobi to później. Heroicznej matce z największym trudem udało się wydostać na ul. Skierniewicką. Ale spotkani Ukraińcy zapędzili ją do kościoła św. Wojciecha, gdzie urządzono obóz przejściowy dla ludności cywilnej z różnych dzielnic.

– To, co działo się w samym kościele, było przerażające. Straszny zapach, lekarz operujący na ołtarzu rannego, żołdacy chodzili przebrani w szaty liturgiczne, pili z kielichów mszalnych alkohol. Ściany świątyni pokryte były inskrypcjami, nazwiskami osób, które przez ten kościół przeszły – wspomina ks. Stanisław Kicman, wówczas siedmioletni świadek wydarzeń z pierwszych dni sierpnia.

Leżała przy głównym ołtarzu. Bez żadnej pomocy, z odrobiną wody podaną przez współtowarzyszy niedoli. Po dwóch dniach została przewieziona furmanką z ciężko rannymi i chorymi do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Stamtąd do szpitala. 20 sierpnia urodziła syna, Mścisława, od miejscowości Mścisławów w rodzinnych stronach ojca, na Litwie. Męża odnalazła po pół roku. Zmarł w 1960 r. Ona 29 lat później, wychowując jeszcze jedną córkę, Bożenne.

Syn Wandy Lurie został doktorem nauk chemicznych i pedagogiem. Przez długie lata pracował w Instytucie Kształcenia Nauczycieli. Cały czas walczył o to, aby pamięć o jego matce i tysiącach innych mieszkańców Woli nie uległa zatarciu. Od 2004 r. skwer w pobliżu dawnego domu nosi imię Wandy Lurie. Co roku, jej syn składał kwiaty przed Pomnikiem Ofiar Rzezi Woli przy rozwidleniu Alei „Solidarności” i ulicy Leszno. Od wielu lat bardzo intensywnie współpracował z Fundacją Polsko-Niemieckie Pojednanie. Był też autorem publikacji poświęconej pamięci Jego matki, Wandzie Lurie, pt. „Polska Niobe”, która została wydana w 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.

– Dzień bez dobrego uczynku to przecież dzień stracony – mawiał  – Przebaczyć oprawcom mojej rodziny – potrafiłem, ale zapomnieć nie chcę – mówił za życia Mścisław Ludwik Lurie.

3 dni temu zmarł. Był niezłomnym propagatorem pamięci o Rzezi Woli. Kolejny świadek historii zamilkł na zawsze. Nie pozwólmy by wkrótce gdy wszyscy zamilkną, historię zaczęto pisać na nowo. I pamiętajmy.

Po niżej link  do dokumentu w którym możemy dowiedzieć się więcej. Polecamy zobaczyć by zrozumieć i przypomnieć . Pamięć o tak bestialskich zbrodniach Niemców w dobie wywracania historii i zakłamywania powinna być głośno wykrzyczana i przywrócona. Pamięć o tym co spotkało niewinnych ludzi powinna w końcu dotrzeć do świata. I o to wart walczyć.

Mścisławowi Luriec wieczny odpoczynek racz Boże dać Panie.

Zródło: https://warszawa.gosc.pl/doc/4079640.W-lonie-matki-ocalony-z-Rzezi-Woli